Dentonet
BLOGOSFERA
BLOGOSFERA
E-mail

Na misji nie można mówić o codzienności

0 Komentarze | Publikacja:
Poleć artykuł Drukuj artykuł Wielkość czcionki - +
BRAK NOWSZYCH WPISÓW
Na misji nie można mówić o codzienności

Na misji nie można mówić o codzienności

Kontynuujemy cykl relacji kolejnych lekarzy dentystów, którzy zaangażowali się w akcję rozpoczętą przez dr. Konrada Rylskiego. W projekcie „Dentysta w Afryce” wziął udział m.in. dr Sławomir Burda.

Dzień pracy w gabinecie zaczynał się około 9:00, przyjmowałem kilku, kilkunastu pacjentów (były to głównie ekstrakcje), pracę kończyłem około 14:00. Mały gabinecik (może 6–7 m2) w przychodni dawał się we znaki w duszne dni, drzwi do niego zazwyczaj były otwarte, okienko też, żebyśmy mieli czym oddychać: ja, pacjent i siostra Nazariusza, która w gabinecie pełniła funkcję tłumacza i uspokajała pacjentów, którzy przeważnie nie mieli wcześniej styczności z dentystą.

Na misji nie można mówić o codzienności, bo w tym miejscu każdy dzień był inny i nie można było zaplanować leczenia. Niekiedy wypadało lokalne święto lub dzień wyborów – zdarzało się, że w dni poprzedzające uroczystości do gabinetu przychodziły tylko 2–3 osoby. Największym problemem był brak prądu, jednak zazwyczaj – i to było przewidywalne – prądu nie było od 18:00 do 22:00, ale zdarzały się okresy, kiedy elektryczności, z niewiadomych przyczyn, nie było kilka dni. Wtedy pojawiał się problem ze sterylizacją narzędzi, pacjentów niekiedy trzeba było odsyłać.

13

Pamiętam sytuację, kiedy do gabinetu przyjechała drobniutka siostra zakonna, u której miałem leczyć ząb. Nauczona życia w Kamerunie, na wszelki wypadek przywiozła ze sobą generator – na szczęście nie był potrzebny. Zabiegów, poza usuwaniem, było niewiele, czasami jakieś wypełnienie, leczenie kanałowe. Miło było widzieć osoby, które miały już ząb usunięty przez moich poprzedników i do mnie przychodziły leczyć pozostałe lub pytać o protezy.

Jeden dzień utkwił mi szczególnie w pamięci. Byliśmy wtedy „w terenie”, w okolicy miasta Bélabo. Za gabinet służyła nam wiata, w której nauczano katechezy, a pierwszym pacjentem był pan, który przyszedł usunąć jeden ząb. Jak tylko go zobaczyłem, wiedziałem, że musi bardzo cierpieć – miał cztery duże ropnie po każdej stronie – u góry i u dołu.

Byłem bardzo zdziwiony, że mężczyzna ten nauczył się z tym żyć i że mu to nie przeszkadza, mimo że stan ten utrzymywał się od wielu miesięcy. Najbardziej przeszkadzał mu ząb, który w tym momencie bolał najbardziej i który chciał usunąć. A przyszedł tylko dlatego, bo usłyszał, że zrobimy to za darmo. Nota bene, ząb ten nie był przyczyną żadnego z wielkich ropni wielkości małych jabłek. Pacjenta udało się namówić na usunięcie wszystkich zębów, których nie można było już uratować (było ich w sumie 9), ropa od razu wypłynęła, twarz się zmniejszyła, pan uśmiechnięty, z antybiotykami w ręku, wyszedł do gapiów.

W tym momencie każdy chciał, żeby mu coś usunąć, a przynajmniej zajrzeć do ust… Tego dnia pracowaliśmy do zmierzchu. Wielu pacjentów nie udało się przyjąć, zostawiłem ich z nadzieją, że może kiedyś ktoś jeszcze do nich przyjedzie.

5