Maseczki zdrożały 40-krotnie, ale… nie chronią przed koronawirusem

Jak informuje Wirtualna Polska, producenci i sprzedawcy maseczek ochronnych wykorzystując narastającą panikę związaną z epidemią koronawirusa, podnieśli ich ceny… nawet 40-krotnie. Eksperci twierdzą jednak, że maseczki wcale nie chronią przed zakażeniem.

Maseczki ochronne są szczególnie pożądanym towarem w państwach, w których zanotowano najwięcej zakażeń i zgonów wywołanych koronawirusem, w tym w Chinach oraz we Włoszech. Panika powoli zaczyna docierać także do naszego kraju – w ostatnich dniach wartość transakcji związanych z zakupem maseczek ochronnych wyniosła około 1,86 mln zł. Jak informuje Wirtualna Polska, sprzedawcy wyczuli interes i w związku z dużym popytem podnoszą ceny maseczek, nawet… 40-krotnie. – Przy zakupach hurtowych, np. 100 sztuk, wciąż można liczyć na korzystniejszą cenę, rzędu 6,90 zł za sztukę. Dostępne są również licytacje, w ramach których na kupno pojedynczej maseczki klient wyda między 10 a 18 zł – czytamy.

Maseczki nie chronią przed zakażeniem

Tymczasem jak informują eksperci Światowej Organizacji Zdrowia, noszenie ochronnej maski ma sens tylko wówczas, gdy opiekujemy się chorym, sami jesteśmy zakażeni koronawirusem 2019-nCoV albo podejrzewamy u siebie zakażenie. – Maseczki służą przede wszystkim do ochrony osób zakażonych, aby nie stanowili zagrożenia dla otoczenia – wyjaśniał płk prof. Krzysztof Korzeniewski, kierownik Zakładu Epidemiologii i Medycyny Tropikalnej Wojskowego Instytutu Medycznego w rozmowie z PAP Life. – Noszone przez osoby niezakażone bardziej działają na dobre samopoczucie noszących, niż mają znaczenie epidemiologiczne. Maseczki powszechnie stosowane np. w służbie zdrowia mają tak duże pory, że ich skuteczność pod względem blokowania drobnoustrojów wydostających się z wydychanym powietrzem jest znikoma – dodał.

WHO informuje na swoich stronach, że maska nie ochroni przed infekcją, a nawet może stać się jej źródłem, jeśli nosząca ją osoba lekceważy inne działania profilaktyczne. Chodzi to zwłaszcza o częste mycie rak mydłem lub odkażanie ich żelem zawierającym alkohol.

Epidemia i tak dotrze do Polski

Dr Aneta Afelt, specjalistka zajmująca się badaniem uwarunkowań rozwoju epidemii w Centrum Technologii Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego, twierdzi, że mimo wszystkich możliwych środków ostrożności, epidemia wywołana przez koronawirusa SARS-CoV-2 na pewno dotrze do Polski. – Wciąż jesteśmy jeszcze przed jej tzw. przełamaniem. Jestem przekonana, że nie zatrzyma się ona na obecnym etapie i na pewno dotrze do naszego kraju – powiedziała.

Zdaniem specjalistki, epidemia ta nie jest czymś nadzwyczajnym, a przede wszystkim nie jest tak groźna jak SARS (zespół ostrej niewydolności oddechowej). Chorobę tę w 2002 r. również wywołał koronawirus, ale jej śmiertelność sięgała aż 30%. W przypadku koronawirusa SARS-CoV-2 umieralność w Chinach nie przekracza 2-3%, a w Europie jak na razie jest dużo mniejsza, na poziomie grypy i nie przekracza 0,1%.

Wciąż nie wiadomo do końca, jak rozprzestrzenia się koronawirus SARS-CoV-2. Najprawdopodobniej przenosi się między ludźmi drogą kropelkową, tak jak wirus grypy. Nie ma jednak pewności, czy roznoszą go jedynie chorzy czy także osoby, które są zakażone, ale nie mają jeszcze objawów.

Wielu mieszkańców Czarnobyla nie wierzyło, że niewidoczne promieniowanie może zabijać. Wielu polskich stomatologów wciąż nie przyjmuje do wiadomości, że źródła zakażenia mogą kryć się w każdym zakamarku gabinetu.

Źródła: Wirtualna Polska, PAP

Fot. Freepik.com