Dentonet
BLOGOSFERA
BLOGOSFERA
E-mail

Kiedy lekarz gubi kanon medycyny…

0 Komentarze | Publikacja:
Poleć artykuł Drukuj artykuł Wielkość czcionki - +
TO JEST NAJSTARSZY WPIS TEGO AUTORA
Kiedy lekarz gubi kanon medycyny…

Kiedy lekarz gubi kanon medycyny…

Może się zdarzyć – i się zdarza – sytuacja, w której zamiast dalszej diagnostyki i leczenia stomatologicznego lekarz dentysta proponuje niezwłoczne konsultacje i wdrożenie diagnostyki i leczenia internistycznego lub onkologicznego. Taka sytuacja jest nierzadko wynikiem „dochowania należytej staranności w procesie badania podmiotowego” – to oficjalnie brzmiące sformułowanie dobrze oddaje istotę zagadnienia.

Na początek cytat: W czasach słusznie minionego socjalizmu prywatna medycyna, czyli głównie gabinety ginekologiczne i stomatologiczne to był obszar, inaczej niż dzisiaj, pozarynkowy. Jak potwierdzić tę tezę? Ano sięgnąć pamięcią do minionej epoki i przywołać obraz populacji pacjentów prywatnych, szczególnie umawianych na zabiegi w znieczuleniu ogólnym. Doświadczony ginekolog lub dentysta, doświadczony we współpracy z anestezjologiem, już w trakcie „umawiania na zabieg” starał się ocenić stan zdrowia pacjentki lub pacjenta pod kątem powodzenia planowanej terapii zabiegowej. Niektóre zabiegi były wówczas legalne, ale nawet typowe powikłania (bo powikłania należą do codzienności medycyny zabiegowej) mogły się odbić szerokim echem w atmosferze powszechnej niechęci do prywatnej medycyny i spowodować niezłą aferę, skutkującą w najlepszym razie obniżeniem renomy gabinetu. I w czasach, w których o winie lekarza decydowało gremium fachowców, a nie entuzjastycznie nastawieni politycy, lekarz prowadził selekcję potencjalnych pacjentów – najmniejsze podejrzenie ryzyka powikłań skutkowało skierowaniem pacjenta do „ubezpieczalni”, gdzie, jako pełnoprawny obywatel, mógł skonsumować wszelkie możliwości oferowane przez tzw. „służbę zdrowia”. Można powiedzieć, że stosowano zasadę „bezpieczeństwa biernego”, a stosunkowo nieliczne gabinety prywatne prosperowały spokojnie…”

To fragment „Felietoniku ratowniczego” zamieszczonego w „e-Dentico” w numerze 3(15)/2007. Minęło kilka lat, wielu stomatologów odbyło szkolenia, do naszego kraju trafił sprzęt z najwyższej światowej półki, obcokrajowcy z ufnością przybywają do naszych gabinetów, należności są (zazwyczaj) regulowane, a wszystko to zapewnia niezłe warunki do konkurencji na zasadach rynkowych.

I odsyłanie „potencjalnie trudnego pacjenta” do „ubezpieczalni” zanika – ktoś taki udaje się do konkurencji – znakomicie wyposażonego gabinetu: pastelowe kolory, komfortowa toaleta, nastrojowe oświetlenie, uprzejmy personel, muzyka do wyboru, łagodnie żartujący lekarz (był bardziej punktualny niż pacjent). A pacjent sobie myśli: full profi, ci ludzie aktualnie nie mają większych problemów niż moje 19 zębów, a zwłaszcza lewa górna piątka! I zazwyczaj kończy się to dobrze, mimo że lekarz, szef gabinetu, pomiędzy monitorami, skanerami, laserami i mikroskopami gdzieś zagubił kanon medycyny – badanie pacjenta.

Ciąg dalszy nastąpi…