Dentonet
BLOGOSFERA
BLOGOSFERA
E-mail

25 lat fundacji. Wspomnienia Anny Tarajkowskiej

0 Komentarze | Publikacja:
Poleć artykuł Drukuj artykuł Wielkość czcionki - +
25 lat fundacji. Wspomnienia Anny Tarajkowskiej

25 lat fundacji. Wspomnienia Anny Tarajkowskiej

Fundacja Pomocy Humanitarnej Redemptoris Missio z Poznania obchodzi jubileusz 25-lecia istnienia. Lekarze współpracujący z fundacją wspominają swoje początki. Dziś prezentujemy pierwszą część wspomnień lek. dent. Anny Tarajkowskiej. Za tydzień kolejna część wspomnień.

Z Fundacją „Redemptoris Missio” jestem związana od roku jej powstania, czyli od 25 lat. Zaraz na początku powstał pomysł, żeby zorganizować wyjazd do Indii, do Puri – miejsca, gdzie istniała misja Ojca Mariana Żelazka. Ojciec Marian był zresztą taką „iskrą”, która rozpaliła wyobraźnię studentów i profesora Zbigniewa Pawłowskiego, że można tam pojechać i pomagać Ojcu Marianowi w opiekowaniu się chorymi na trąd i wiele innych chorób, mieszkańcom misji.

Gdy po tylu latach sięgam pamięcią do tamtych wydarzeń, dochodzę do wniosku, że to był przedziwny i dla mnie cudowny zbieg okoliczności, że ta wiadomość dotarła do mnie. I wtedy bez zastanowienia natychmiast powiedziałam – „jadę do Puri”, bo Ojciec Marian martwił się również o stan uzębienia swoich trędowatych. W 1993 roku pojechałam po raz pierwszy do Indii. Była nas czwórka, trzech studentów IV roku medycyny i ja, stomatolog. Przygotowywała nas do tego wyjazdu Pani doktor Wanda Błeńska, która po latach pracy w Ugandzie wróciła do Polski. Wielka postać, specjalista chorób tropikalnych a zwłaszcza trądu. Starała się przekazać nam swoją wiedzę, swoje doświadczenia nie tylko medyczne, ale również te obyczajowe i wrażliwość na cierpienie ludzi chorych na trąd.

Po przyjeździe do Indii zderzenie ze światem znanym do tej pory jedynie z filmów i książek było oczywiste. Ale był przy nas Ojciec Marian, z którym od pierwszej chwili nawiązaliśmy wspaniałą i bliską więź. To On chodził ze mną po wiosce, przedstawiał mieszkańcom i tłumaczył, że przyjechałam tu po to, żeby ulżyć im w cierpieniu spowodowanym chorymi zębami. Od pierwszego dnia trochę nieśmiało, bo przecież nigdy nie mieli do czynienia z gabinetem dentystycznym i dentystą, do tego białą kobietą, ale z dnia na dzień z coraz większą ufnością przychodzili, siadali na prymitywnym fotelu, a ja głównie usuwałam im te bolące zepsute i ropiejące zęby. Prowadziłam dokumentację i na końcu pobytu okazało się, że usunęłam około 400 zębów. I tak było za każdym pobytem w Puri. Poczułam się potrzebna i już wtedy wiedziałam, że tu wrócę.

Ciąg dalszy za tydzień. Całość tekstu dostępna jest też w kwartalniku Medicus Mundi Polonia, przeznaczonym dla osób zainteresowanych problemami medycznymi wchodzącymi w zakres tzw. medycyny tropikalnej i „international health”, ze szczególnym uwzględnieniem potrzeb misyjnych ośrodków medycznych.